logotype

Nadchodzące imprezy

Dla organizatorów

Organizujesz konwent, pokazy gier albo turniej i chcesz zareklamować swoją imprezę? Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie obsługi JavaScript., a zarówno w tym polu, jak i na stronie głównej naszego portalu pojawi się stosowne ogłoszenie.

Modelarska Mobilizacja II - etap 2

Spis treści

Najpierw chłodno, teraz z kolei niemożebnie ciepło... Jak te zmiany pogody wpłynęły na uczestników Modelarskiej Mobilizacji? Przekonacie się w poniższych raportach!

 

 

blackout_sys

Nasze plany i nadzieje…

W planach na ten etap było pomalowanie 10 Wraithów Mantica, Wielkich Mrocznych Reapera oraz Vargheists/Crypt Horrors od deb... GW.

Coś niweczy raz po raz…

Po masakrycznej krytyce na jednym z wrocławskich forów, postanowiłem bardziej skupić się na dużych modelach GW i w efekcie brakło czasu na Wraithy. :( Co się zaś udało, to pokazuję.

Postęp prac

Niestety zapomniałem cyknąć fotek modeli w stanie podkładu i preshadingu, więc od razu prezentuję modele na koniec pracy aerografem. Przyszedł czas na moment, kiedy to modele znacząco tracą na jakości, czyli pędzel. ;)

Po żałosnych harcach z pędzlem efekt oto taki:

Udało mi się również rozpocząć prace nad Nekromantą Vargaseh oraz Wight/Revenant Kingiem ‘Księciem Krwi’. U maga płaszcz, u zbrojnego płaszcz i pancerz.

Kto zacz?

Książę Krwi
Ostatni krzyk ucichł jak ścięty nożem już jakąś chwilę temu. Teraz słychać było tylko przerywane oddechy przerażonych mieszkańców wsi oraz ciche łkania kobiet. Chociaż… czujna i obdarzona świetnym słuchem osoba była by wstanie usłyszeć także dziwne, mlaszczące dźwięki dochodzące ze środka domostwa, na którego skierowane były wytrzeszczone oczy gapiów.
Chłopi nie mieli pojęcia co robić, jeden przez drugiego potrząsali sobą i wskazywali chatę, próbując niemym krzykiem przekazać wszystkie kłębiące się w nich emocje. Kilku z nich miało ze sobą kosy i widły, w pewnym momencie wśród tłumu mignął nawet całkiem zgrabny i nie pordzewiały miecz. Mimo to nie znalazł się nikt na tyle odważny, by wkroczyć do wnętrza domostwa i spróbować uratować mieszkańców. Lub chociaż wyciągnąć ich zwłoki.
W jednym momencie głowy wszystkich obróciły się jak na komendę, gdy na ścieżce zaskrzypiał śnieg miarowo przygniatany ciężkimi buciorami. W stronę zgromadzenia kroczyła masywna postać, słabo widoczna w mroku nocy – nikłe światło księżyca odbite od świeżego śniegu pozwalało jednak dostrzec pewne szczegóły pieszego. Była to barczysta postać odziana w ciężką zbroję, wykutą w fantazyjne kształty, które przywodziły na myśl żebra, kolce i zęby, otulona ciężkim, szkarłatnym płaszczem. Nieznajomy w lewej ręce dzierżył tarczę, równie fantazyjną co pancerz, w drugiej zaś luźno opuszczony topór. Broń ta również nie była prostym wyrobem. Każdy patrzący na nią odczuwał mrowienie, włoski na karku jeżyły się, a oczy wytrzeszczały i nie pozwalały się zamknąć, jakby w obawie przed tym, co może się stać, gdy ta broń zniknie z oczu choćby na chwilę. Całość postaci zamykał hełm w kształcie czaszki z szerokimi rogami. W oczodołach hełmu widać było tylko dwa żarzące się punkciki oczu nieznajomego.
Zbrojny podszedł na tyle blisko, by wszyscy mogli usłyszeć jego głos, jednak na tyle daleko, by nie dało się rozpoznać więcej szczegółów jego postaci. Upiornym szeptem spytał, co się tutaj wydarzyło. Gdy dowiedział się szczegółów, nie przeląkł się, nie uciekł, nie drgnął nawet. Po chwili tylko zerknął w stronę domostwa i jakby się zamyślił.
Na nic zdały się ostrzeżenia chłopów, że w tej chałupie jest ogromny i obrzydliwy demon pożerający ludzi. Demon przypominający gąsienicę rozmiarów konia bojowego, z wielką paszczą pełną ostrych jak brzytwa kłów i parą macek niszczących okute drzwi i przecinających ludzi wpół. Demon, którego ciało wyglądało na przeżarte wszystkimi chorobami, jakie znała i dopiero pozna ludzkość. Czyraki, pękające wrzody, trąd i oparzeliny. Otwarte rany z których sączy się brązowa, śmierdząca ropa. Małe larwy pełzające po całym opasłym cielsku monstrum.
Nieznajomy nie wyglądał na poruszonego. Po prostu chwycił pewniej rękojeść topora i skierował się w stronę domu.
**
Po prostu odszedł bez słowa. Nie oczekiwał zapłaty lub choćby dobrego słowa. Wydawał się być… zawiedziony. Mały Stefan twierdzi, że słyszał, jak wojownik westchnął tylko „Nie miał krwi”.
Po pewnym czasie zebraliśmy się w piątkę i weszliśmy do środka. Klaus porzygał się, gdy tylko przekroczyliśmy próg izby. Mi również zbierało się, ale jakoś to opanowałem. To już nie był dom, tylko rzeźnia i pole bitwy w jednym. Tych kilka mebli i bali podporowych było albo zmiażdżone, albo przecięte smagnięciami macek maszkary. Całe pomieszczenie zachlapane było krwią, wnętrznościami i resztkami rozpryśniętych mózgów ofiar. Na podłodze walały się fragmenty ciał wszystkich, którzy nie zdążyli uciec na czas. Z pół otwartej paszczy potwora wystawała jeszcze czyjaś noga.
Spojrzeliśmy po sobie i zaczęliśmy wynosić zwłoki.
**
Jeszcze za dzieciaka z wypiekami na twarzy słuchałem dziadkowych opowieści na dobranoc. Nie wiem, kto z nas był bardziej szalony – opowiadając je czy słuchając ich. Historie dziadka nigdy nie przypominały typowych opowiastek dla urwisów. Często opowiadał mi mity, legendy i zasłyszane plotki na temat wampirzego lorda, który podobno miał mieć swoje włości kilka dni marszu od nas. Nigdy na własne oczy tych cudów nie widziałem, ale ten tajemniczy wojownik przypomina mi dziadkowy opis Księcia Krwi.
Nigdy o nim nie słyszeliście? Powiadają, że był wojownikiem z północy. Najlepszym wojownikiem, jakiego urodziła tamta ziemia. Jego styl walki nie był pełen elfiej gracji, ale po mistrzowsku i z wielką siłą władał swoim toporem. Nie miał żadnego pana – wędrował od pola bitwy do pola bitwy. Czasem dołączał do którejś ze stron, czasem zabijał bez pardonu każdego, kto znalazł się w zasięgu jego topora.
Każdy z nas ma coś, co trzyma w całości jego osobę, coś co pozwala przetrwać pomimo przeciwności losu. To mogą być pieniądze, wino i śpiew, kobiety, rodzina, praca. Mówi się, że Książę żył dla jednej tylko rzeczy. Dla piękna, jakie widział w rubinowej krwi tryskającej z rozciętego ciała. Potrafił uśmiechać się lub nawet śmiać w głos po szczególnie udanym cięciu, gdy przeciwnik trafiony w tętnicę stawał się prawdziwą fontanną czerwieni.
Oczywiście takie zachowanie nie mogło długo pozostać niezauważone przez Boga Krwi. Chciał uczynić z niego swojego czempiona, obdarować nieziemską mocą, otworzyć przed nim drogę demona. W zamian chciał tylko, żeby ten przelewał krew dla niego. Książę na tak idiotyczny pomysł roześmiał się w głos i odmówił. Rozgniewany Bóg Krwi postanowił ukarać zuchwalca i ilekroć tylko jego oko spojrzało akurat w tę stronę, gdzie przebywał Książę, wysyłał swoje usługi. Od tego dnia Książę Krwi raz po raz nękany był atakami demonów, żądających od niego śmierci lub ofiarowania krwi ich panu. Za każdym razem Książę krzyczał „Krew, którą przelewam, jest MOJA!” i ruszał do walki przeciwko demonom.
Powiadają, że przeżył naprawdę długo. Stał się prawdziwym mistrzem walki i przetrwania, a jego topór, tak długo zabijający stworzenia z innego świata, sam stał się magiczną bronią. Jednak w końcu i na niego przyszła pora. Trafił na potężniejszą istotę niż on sam i zginął. Ludzie gadają, że tego dnia bardzo zasmucił się Bóg Krwi, gdy zrozumiał, że właśnie zginął wojownik, który przelewał więcej krwi niż niejedna armia. Podobno uronił wtedy jedną krwawą łzę, która spadła na stygnące już ciało martwego Księcia. Łza wniknęła w ciało i ponownie tchnęła w nie życie. Od tej chwili miał chodzić po świecie jako nieumarły wojownik, który przeżyć może tylko dzięki rozlewowi krwi. Nie wiadomo czy kierowany przypadkiem czy przeznaczeniem, Książę udając się od pola bitwy do pola bitwy, wciąż prze w kierunku ziem wampirzego lorda. Kto wie, co może wyniknąć ze spotkania tych dwojga…

Vargheists
Naprawdę mam jeszcze raz to opisać? No dobrze… Całe ciało potwora było koloru ledwo żarzącego się, dogasającego ogniska. Jednak wcale nie najdziwniejszy był kolor skóry. Cały pokryty był lśniącym błękitem, dziwnym wzorem, trochę jakby przypominającym jakiś elfi motyw roślinny albo inną tandetę. W zależności od ruchu stworzenia, wzór w każdym miejscu świecił inaczej, z inną intensywnością. Gdy zabiliśmy maszkarę, zaczął przygasać, aż w końcu całkowicie zniknął po kilku godzinach.
Tak, mogę go narysować.
**
Ha! Wiedziałem, że gdzieś już o tym czytałem! To było Piętno Zniewolenia. Można je wykorzystać do podporządkowania swojej woli magicznego stworzenia. Nie tylko wymusza on posłuszeństwo ofiary magowi, ale dodatkowo utrzymuje ją na planie materialnym, jeżeli to stworzenie z innego wymiaru!
Ogromne możliwości! Dzięki temu sprytny mag mógłby wezwać raz coś potężnego i nie tylko mu rozkazywać, ale też nie pozwolić przyzwańcowi opuścić nasz świat, gdy pierwotne zaklęcie przyzwania zakończy się…
Tak, tak, wróćmy do tematu. Najbardziej martwi mnie fakt, że nie były to typowe dla tego rytuału spirale, tylko motyw roślinny. Otóż wiem, kogo jest to wizytówka. W jakim sensie pytasz? Naprawdę potężni magowie rzucają zaklęcia na swój sposób – wokół nich rzeczywistość jest na tyle inna, że nawet efekty czarów posiadają jakieś ich cechy charakterystyczne. Np. nasz mistrz magów ognia przyzywa swoje własne oblicze w miejsce smoczego, gdy rzuca zaklęcie Smoczego Oddechu…
W tym przypadku możemy mówić o szalonym Nekromancie Vargasie. Wielu myślało (i liczyło), że umarł już jakiś temu. To niedobry omen. Jeżeli on nadal chodzi po tym świecie, a wszystko na to wskazuje, to jesteśmy w nielichych tarapatach. Vargas nie dość, że sam jest potężnym magiem, szalonym jak opętany berserker z północy, to jeszcze wiadomo było, że działał w przymierzu z pewnym wampirzym lordem…
Wyślij umyślnego do Zgromadzenia. Przekaż im wszystko, co Ci tu opowiedziałem, a ja zmobilizuję garnizon. Musimy zacząć lepiej pilnować naszych zmarłych, żeby przypadkiem nie zaczęli nas odwiedzać…
**
Znajomą ciszę przerywa nieznośny zgrzyt. Jest niemiłosiernie głośny i agresywny. Wnika w całe moje jestestwo, czuję jakby to moje własne kości ocierały się jedna o drugą. Coś mi ten dźwięk przypomina… Jego znajomość pozwala mi się skupić, zaczynam powoli wynurzać się z mroku i ciszy. Tak, to chyba odgłos przesuwanego wieka sarkofagu. Słyszałem go wielokrotnie, to znajomy, dobry dźwięk.
Ale co to? Tak, teraz słyszę – są jeszcze inne dźwięki. W ciemności są jak świecące punkty, z których promieniście rozchodzą się fale, jak na tafli jeziora, gdy wrzucić weń kamień. To głosy,  głosy jakichś postaci. Ich mowa tworzy fale, które odbijają i załamują się na materialnych przedmiotach… Tak, już pamiętam, przecież to moja i moich pupili podstawowa umiejętność – sonar. Jeszcze nie działa tak sprawnie, jak powinien, ale już zaraz, jeszcze chwilka na przebudzenie…
Rozróżniam słowa.
Jesteś pewien, że chcesz go przebudzić w tym momencie? W takim półtrwałym półśrodku półniedorobionym, lecz zacnym również? Półżywym będąc w półsen-półśmierć był zapadł i w czasie półsnu tegoż półzmienił się, lecz dokończyć tego jeszcze nie potrafił, biedaczek? Bardzo dziwny i niepokojący głos. Jego natężenie i barwa zmieniają się chaotycznie, nigdy nie pozostają zbyt długo w tych samych granicach. Słowa, słowa też dziwne, kto tak mówi?
Na pewno chcesz, bym się półzajął tym półghulem? Nie chcesz zaczekać na pełnię jego półności? Cisza drugiego rozmówcy, do którego zwracał się dziwny głos, jest tak intensywna, że nie może być wzięta za nic innego niż potwierdzenie. Po chwili dziwny głos zaczyna po cichu chichotać, jednak znajomą już modłą, przechodzi szalone zmiany, aż w końcu kończy się dzikim skowytem, jakby wilczym, który jednak równie płynnie przechodzi w jednostajne monosylaby. To jest jeszcze straszniejsze. Głos, który powinien nie zawierać w sobie żadnej stałej, żadnego porządku czy kierunku do którego zmierza, teraz z żelazną pewnością i równomiernie przyspieszającym tempem wypluwa z siebie dziwne, nic nie znaczące sylaby. Gdy tylko opuszczają one głos, natychmiast zaczynają rezonować z całą okolicą i wprawiać ją w drżenie. Słowa nabierają dodatkowego pogłosu, wylatują w przestrzeń z dźwiękiem, jakby coś metalowego ryło tunele w hałdzie żelaza. Najgorsze jednak są te świecące upiorną zielenią oczy. Pojawiły się znikąd i natychmiast zaczęły wypełniać całe pole widzenia, nie sposób ich uniknąć, są nieuchronne. Stają się coraz większe, wpatrują się we mnie z taką intensywnością, jakby chciały mnie pochłonąć całego.
Jednak nagle wszystko się urywa. Oczy znikają. Wzdycham z ulgą.
Przede mną jawi się jakiś wzór. Lekko jaśniejący błękitem. Jakby roślina, typowy elfi motyw. Jest taki piękny. Oplata mnie. Uspokaja.
Szepcze do mnie.

Crypt Horrors
Nieprzyjemny zgrzyt łopaty trafiającej w coś metalowego zirytował zakapturzoną postać stojącą nad rozkopanym grobem. „Ciiiszej! Uważaj łamago! Przez ciebie ktoś nas usłyszy i wezwie straż.” Z wnętrza dołu odpowiedziało niezobowiązujące burknięcie i strzyknięcie śliny. Nie zważając na niezadowolenie towarzysza, kopacz wziął się z powrotem do pracy, tym razem jednak ostrożniej, gdyż wiedział już, że dokopał się prawie do sarkofagu. Z wprawą sugerującą wieloletnie doświadczenie w zawodzie, kopiący usuwał z drogi kolejne porcje ziemi, by w końcu odsłonić misternie zdobioną trumnę jakiegoś dostojnika.
Jego partner tymczasem rozglądał się nerwowo na boki, uważając przy tym, by promień światła z osłoniętej latarni sztormowej padał tylko do wnętrza dołu – wiedział, że pomimo, lub też dzięki bezksiężycowej nocy, błyśnięcie jego latarni będzie dobrze widoczne z daleka. Ostatnie, czego im było potrzeba, to zainteresowanie jakiegoś strażnika. Niespodziewany i przeszywający dźwięk uderzenia łomu znowu przestraszył latarnika tak, że ten aż podskoczył. Tym razem jednak bez okrzyków oburzenia spojrzał do dołu, gdzie jego towarzysz pracował już łomem. Szybciej, proszę szybciej. Marznę tutaj, a i nie pomaga mi to, że cały czas mam w pamięci tego dziada-bajarza, który upodobał sobie akurat historie o ghulach…
„Dobry człowieku, czy byłbyś tak łaskaw i wytłumaczył mi co tutaj robisz?” Kopacz natychmiast przerwał swoją pracę i zamarł ze zgrozy. Na jego czole natychmiast zaperliły się krople potu, a oczy wytrzeszczyły i zaczęły wędrówkę w przeciwnych kierunkach, jak zawsze gdy w grę wchodził wielki stres. Powolutku, tak by nie wydać żadnego dźwięku, obrócił się, by widzieć niebo nad grobem. Był przygotowany do natychmiastowego skoku i ataku łomem, gdy tylko zobaczy nad sobą głowę strażnika, który niewątpliwie spojrzy również i do wnętrza rozkopanego grobu. W końcu powszechnie wiadomo, że hieny cmentarne nigdy nie pracują w pojedynkę. Po dłuższej chwili spędzonej w napięciu i oczekiwaniu, złodziej poczuł się jeszcze bardziej nieswojo. Strażnik nie zaglądał do grobu, ba!, nie było nawet słychać żadnej rozmowy. Jego towarzysz nie tłumaczył się gorączkowo, nie próbował w żaden sposób wyłgać się z sytuacji. Coś było nie tak.
Powolutku wstał, podciągnął się i wyjrzał na zewnątrz. Nigdzie nie było śladu straży, natomiast jego towarzysz nadal stał przy grobie. Ciężko było cokolwiek dostrzec, gdyż łamaga upuścił latarnię i ta skierowana teraz była w kierunku innej części cmentarza. „Stefan! Stefan, co jest? Gdzie jest strażnik? Załatwiłeś go?” Odpowiedziała mu cisza. Zaniepokojony zaczął wytężać wzrok i przyglądać dokładniej współpracownikowi. Wszystko wyglądało w porządku, tylko dlaczego stał wyprostowany jak na paradzie i nie odzywał się? Zaraz, zaraz… Teraz to dostrzegł. Wyglądało jakby jego towarzysz stał oparty o jakiś pręt. Dopiero po chwili dotarło do niego, że widzi wyrwany żelazny pręt z ogrodzenia cmentarza, na który nabity jest były złodziej. Ktoś lub coś przebiło jego ziomka z ogromną siłą i taką szybkością, że ten nie zdążył w żaden sposób zareagować i został tak, jak stał. Z przerażenia nie zauważył nawet, że zaczęło padać. A przynajmniej na niego. Z jeszcze bardziej rosnącą obawą powoli obrócił głowę. Tuż nad sobą zobaczył przyglądającą mu się z ciekawością straszliwą, śliniącą się paszczę… czegoś. Czegoś ogromnego, składającego się głównie z mięśni, również takich nie pokrytych skórą. Czegoś noszącego odrąbane ludzkie głowy jak naszyjnik na łańcuchu, łańcuchu służącym zwykle do zamykania bram cmentarza, zawieszonym na szyi. Teraz już wiedział, kto jest ich dobrodziejem, dzięki któremu tak łatwo dostali się na teren cmentarza… Monstrum powoli wyciągnęło w jego kierunku rękę z obnażonymi mięśniami, kawałkami kości i żelaznymi prętami przebitymi pod skórą i noszonymi jak ozdoby. Ostatnie, na co zwrócił uwagę, nim nieludzko szybkie chlaśnięcie dziesięciocentymetrowych szponów rozpłatało mu gardło, była ręka z resztką typowego kaftana strażnika w paszczy stworzenia.

Co przyniesie przyszłość
?

Może się zdarzyć, że w tym etapie będę miał bardzo mało czasu na malowanie, dlatego zakładam skromnie pomaziać Wraithy i dowództwo. Ile z tego wyjdzie – zobaczymy. Dopiero w kolejnych etapie ruszę klocek szkieletorów.


Skavenblight

W drugim etapie zaczęła się moja najbardziej niewdzięczna robota przy tej bandzie - verminkini, verminkini i jeszcze raz verminkini... było ich 16, a dzięki uprzejmości mojego męża (dbającego, by mi się nie nudziło) mam jeszcze 2 dodatkowych do pomalowania. Na ten etap wzięłam więc sześciu, bo musi mi jeszcze wystarczyć czasu na bohaterów, a tych zapewne będę malować dopiero na przełomie lipca i sierpnia. Malowałam ich parami, ale nie wiem, czy to wystarczająco ekonomicznie. Zastanawiam się nad innymi opcjami, chociaż bardzo nie lubię malować kilku modeli naraz - a tym bardziej kilkunastu...

Figurki były najróżniejsze - słabo się znam na modelach Skavenów, ledwie kojarzę te z Mordheim. W tej bandzie dobrze rozpoznaję tylko warhammerowych niewolników, bo są wyraźnie mniejsi i mają dość wyraźne znaki świadczące o tym, że są niewolnikami... Tu także trafiło mi się ich kilku, a pewnie nieraz się jeszcze trafi, bo to jedyne sensowne modele z procami. Oczywiście mówimy tu o metalowych, bo tylko takie są w tej bandzie (nie licząc paru rączek, ale to nie wśród malowanych w tym etapie).

Przy okazji wyłoniły się kolory, w jakich teraz każdy modny Skaven ubiera się w kanałach - czarny, czerwony, biały, wyblakły granat. Już kiedyś malowałam bandę szczurów w tym schemacie, a ponieważ lubię rzeczy dobre i wypróbowane, to pozostałam przy tym.

Plan na kolejny etap - a jakże, znów verminkini. Kolejna szóstka, jeśli czas pozwoli...

Doman

Etap II, w moim wykonaniu to słabizna. Złożyły się na to dwa powody: Brak podstawek, dopiero po tygodniu uporałem się z tym problemem. Drugim powodem były upały nie chciało mi się siedzieć nad modelami. W ostateczności w tym etapie wymodelowałem tylko Treekina w 90%.


Kapso - Blackwater Gulch

W tym etapie skończyłem jedynie jednego kowboja, a to i nie do końca gdyż trzeba mu dorobić podstawkę i dokleić łapkę, ale w sumie zadowolony jestem.

PS; Przepraszam za jakość zdjęć, ale robiłem je telefonem, postaram się zrobić jakieś lepsze fotki i wrzucić na forum.

Kapso - Bretonnia

Tym razem nic nie dokończyłem ale zacząłem malować konie, a właściwie kropierze. Na tym etapie prac wygląda raczej słabo ale to dla mnie straszne utrapienie malować tak płaskie powierzchnie i uważam że na ten etap wykonałem tyle ile chciałem

Do tego 3 konie bez rozjaśnień. Czarno-żółty koń skończony, biało czerwony obok prawie.

Jak wyżej przepraszam za jakość.

Podsumowanie

Jak widać końcówka czerwca nie była owocna, a raporty nadesłało zaledwie czworo uczestników. Miejmy nadzieję, że to tylko chwilowa słabość, a pozostałe 4 etapy będą bogate w mnóstwo świetnych prac!

2009–2024, TheNode.pl Disclaimer
Template designed by Globberstthemes